niedziela, 5 lutego 2012

8.


            Momentalnie moja dezorientacja i zmieszanie spowodowane jakością otrzymanych wiadomości zamieniło się w niepojętą wściekłość. Odeszłam od tego domu z miną godną szatana i szłam szybko niczym samochód wyścigowy, z kapturem naciągniętym na głowę.
            Nie docierało do mnie to, czego się przed chwilą dowiedziałam. Nikt w całym sąsiedztwie o tym nie wiedział? Te stare plotkary zawsze wiedzą wszystko i w błyskawicznym tempie każda informacja rozgłaszana jest na co najmniej połowę miasta. Z resztą, nieważne. Dlaczego MI nic nie powiedział?! Ani on, ani żadne z jego zasranych rodziców, którzy mnie tak bardzo „uwielbiali”. Wyszło na to, że jestem zbyt naiwna bo wydawało mi się, że czuliśmy się dobrze w swoim towarzystwie i mogliśmy sobie ufać.
            Z hukiem weszłam do domu rzucając torbę na podłogę i mając wszystko i wszystkich dookoła w dupie, zaczęłam szukać mamy. To przecież ona wszystko zaczęła. Przez jej kretyńską przyjaźń z mama tego dupka, w ogóle go poznałam.
            - Mamo!- wrzasnęłam w desperacji gdyż nie mogłam jej nigdzie znaleźć. Stałam na środku salonu i wsłuchiwałam się oczekując szybkiej odpowiedzi. Jak zawsze kiedy była mi potrzebna.
            Po chwili oczekiwania na jakąkolwiek reakcję ze strony rodzicielki, rozległ się jej głos oznajmiający, że znajduje się na dole i robi pranie. Teraz zachciało jej się robić pranie. Odwróciłam się na pięcie i szybkim krokiem skierowałam się do pralni.
            - Czemu mi nic nie powiedziałaś?! – wpadłam jak wariatka wrzeszcząc na mamę.
            - O czym miałabym ci powiedzieć? – nie przestawała segregować brudów.
            - O tym, że Pete, MÓJ chłopak, się wyprowadza, na przykład?
            - Jak to wyprowadza? – wstała i patrzyła na mnie ze zdziwieniem malującym się na jej twarzy.
            - Nie wiesz nic na ten temat? – opanowałam ton swojego głosu.
            - Pierwsze słyszę. – nadal stała jak słup z koszulką mojego brata w ręku i patrzyła się na mnie – kiedy się wyprowadzają?
            - Już ich nie ma. Od wczoraj w ich domu mieszka jakieś młode małżeństwo z dzieckiem.
            Mama nerwowo sięgnęła swój telefon i wybrała numer mamy Pete’a. jednak niepotrzebnie. Odpowiedź jego matki była taka sama jak jego, czyli żadna.

            Spędzałam w zamkniętym pokoju kolejną godzinę i myślałam, sama nie wiem nad czym. Może po prostu byłam nieobecna. Wszystko mnie irytowało. Dźwięk biegania po schodach mojej młodszej siostry. Krzyk mojego brata oznajmujący, że wychodzi. Trzask drzwi wejściowych. Powiew wiatru z otwartego okna. Dźwięk uderzających o siebie talerzy w kuchni. Nie miałam zamiaru się czymkolwiek zajmować bo byłam pewna, że prędzej czy później rozrzucę wszystko co miałabym pod ręką. Najdziwniejsze było to, że nie byłam zatracona we własnych łzach, ja byłam wściekła.
            Jeszcze bardziej niż wcześniej zirytował mnie dźwięk mojego, własnego telefonu. Warknęłam podnosząc się z łóżka po czym zastanawiałam się czy odebrać telefon od przyjaciółki.
            - Co jest? – w moim głosie niezmiennie tkwiła wściekłość, chociaż.. nieważne.
            - Ojej, zabijesz mnie? Co się znowu stało? Czyżbyś go odwiedziła?
            - Czy ty czasem nie powinnaś być teraz z Bieberem w skateparku?
            - Jestem, co to zmienia? Nie mogłam przestać myśleć o twojej sytuacji, a teraz to już w ogóle nie przestanę. Powiesz mi co z tym kretynem?
            - Nic. – parsknęłam.
            - Jak to nic?
            - No nic, nie ma go.
            - Jak to go nie ma? Tinuś, co ty pierdzielisz? Mogłabyś wyrażać się jaśniej?
            - Do jasnej cholery, czy ty musisz zadawać tyle pytań?! – wybuchłam – nie ma, po prostu! Wyprowadzili się i nikt nic o tym nie wie. – i w tym momencie na moich policzkach pojawiły się strumyki słonej cieczy. Pękłam.
            - Mała, płaczesz? – jej głos nagle z dociekliwego stał się bardzo łagodny i czuły – Tinuś, skarbie, powiedz coś…
            - Co mam ci powiedzieć? – ryczałam jak bóbr – miałaś racje, to kretyn.
            - Przyjdź do nas, nie siedź teraz sama. – oznajmiła stanowczo.
            - Nie mam ochoty, Melanie.
            - Ja nie pytałam. – jej ton głosu stał się jakoś nienaturalnie niski i poważny. – albo tu zaraz przyjdziesz albo osobiście wpadnę do twojego domu i siłą cię z niego wyciągnę.
            - Mhm. No, dobrze, ale nie licz na wiele.
            - Do zobaczenia.

            Pojechałam samochodem nie mając zamiaru publicznie pokazywać zaczerwienionych oczu. Co nie zmienia faktu, że i tak założyłam okulary przeciwsłoneczne.
            Weszłam do parku zostawiwszy samochód na parkingu i skierowałam Siudo części zwanej skate-park.
            Od razu w oczy rzuciła mi się Melanie, która siedziała na ławce i przyglądała się z zaciekawieniem ekranowi swojej komórki. Skierowałam się w jej stronę, ale zanim dotarłam do celu, zauważyła mnie i skróciła moją drogę.
            - Tinuś, skarbie..  – powtórzyła do chyba trzeci raz w ciągu ostatnich 30 minut. Zatrzymała mnie i objęła czule – nie przejmuj się..
            Nie odzywałam się. Znowu nie potrafiłam się powstrzymać i zaczęłam wypłakiwać jej w ramię morze łez.  Całe moje udawanie silnej, szlag trafił. Nawet ona, zwykle gadatliwa, nic już nie mówiła. W sumie to lepiej, jakoś nie chciało mi się słuchać o tym, że wszystko będzie dobrze i żebym się nie przejmowała. Miałam wcześniej wrażenie, że chciała żeby tak się wydarzyło, ale w tym momencie to złudzenie zniknęło. Jej mina mówiła wiele, ale na pewno nie to.
            Zsunęłam okulary z nosa i spojrzałam na rampę, gdzie jeździło kilku chłopców. Na szczycie widziałam znajomą posturę. Facet przygotowywał się do zjazdu o wyraźnie gapił się na mnie i Melanie. Dobra, może to i niecodzienna scenka, ale w świecie dziewczyn przytulanie się między sobą nie jest dziwne.
***
            Zatrzymałem się widząc, ze Destiny przyszła do parku. Melanie uprzedziła mnie, a raczej zapytała czy nie będzie mi przeszkadzać jeżeli do nas dołączy. Nie chciała powiedzieć o co chodzi, ale coś podpowiadało mi, ze chodzi o tego chorego typa. Destiny stała się bardzo nerwowa odkąd po raz pierwszy spotkałem się, przypadkowo, z Pete’m.
            Czy ona płakała? Stałem przyglądając się im. Gapiłem się starając rozpoznać sytuację. Jedyne czego byłem pewien to właśnie to, że gorzkie łzy leciały z jej oczu. Nie miałem zamiaru udawać obojętnego, kiedy wcale tak nie było. Pchnąłem deskorolkę i zjechałem na dół po czym zszedłem z rampy i pobiegłem w kierunku dziewczyn.
            Przestałem biec kilka metrów przed nimi. Zacząłem zamiast tego powoli kroczyć w ich kierunku. Byłem ciekawy jak Destiny na mnie zareaguje. Nie ukrywajmy, nie żywiła do mnie uwielbienia.
            Melanie stała tyłem do mnie, więc pewne było to, że Destiny mnie widziała. Chociaż nadal na mnie nie warknęła. Było aż tak źle?
            - W porządku? – przypatrzyłem się jej zapłakanej twarzy opierającej się na ramieniu przyjaciółki.
            - A widać jakby było?! – nie, to nie Destiny tak zareagowała. Ona była tak cicha, że aż zaczęło mnie to przerażać. Melanie pod wpływem wydarzeń stała się taka poważna i jednocześnie opiekuńcza, a jak się okazało także agresywna.
            - Mel, nie krzycz. – mówiła cichym i zmęczonym głosem. Była taka bezsilna, bezbronna. Wyglądała jakby stała na nogach tylko dzięki wsparciu przyjaciółki.
            - Mhm, masz rację. Przepraszam, Justin. – odparła nawet na mnie nie patrząc. Zachowanie obu nastolatek wprawiało mnie w coraz większe zakłopotanie. Stałem jak słup nie wiedząc co zrobić by nikogo nie urazić, ani nie dostać w mordę.
            - Pete wyjechał. – ni stąd, ni zowąd dotarł do mnie ten sam, wyczerpany życiem głos, który wcześniej uspokoił Melanie.
            Podniosłem na nie wzrok. Patrzyła wprost na mnie przez ramię przyjaciółki. Miała zaczerwienione oczy, ale to nadal były te same oczy, w które tak wpatrywałem się w centrum handlowym. W jednym momencie tak bardzo się zmieniła. Z rozzłoszczonej i marudnej, w taką bezradną i zranioną.
            - Zapomniałaś dodać, że nawet cię o tym nie raczył powiadomić. – Melanie odsunęła ją od siebie i trzymając mocno za ramiona dopowiedziała resztę informacji za nią.
            Zmierzyłem wzrokiem Melanie, a potem moje spojrzenie zatrzymało się na Destiny. Chciałem coś zrobić, jakkolwiek ją pocieszyć. Boże, co za kretyn! Jak można tak potraktować dziewczynę? Swoją?! Bezduszny.
            - Odwieźć was? – stanąłem dokładnie obok nich i obserwowałem je.
            - Nie.. – Melanie pogłaskała przyjaciółkę – w domu będzie jeszcze gorzej.
            - Rozumiem, więc chodźmy stąd. – oznajmiłem. Dziewczyna jedynie kiwnęła głową i obejmując przyjaciółkę ruszyła w kierunku wyjścia. Ledwie przekroczyliśmy furtkę i zaczęliśmy odpowiedniego miejsca do zatrzymania się. Destiny usiadła półprzytomna pomiędzy nami. Była zamyślona, a jej wzrok cały czas wędrował w dal.
            - Mała, wiesz, że nie warto? – Melanie masując ramię dziewczyny, cały czas powtarzała podobne słowa, ale nic to nie dawało. Destiny była jak zahipnotyzowana. Jakby przejmowała się tym coraz bardziej.
            Siedziałem cicho obserwując ją cały czas. Moje spojrzenie dosłownie samo wędrowało w jej stronę. Ledwie mogłem znieść jej minę, która wyrażała tyle złych uczuć i te łzy spływające po zaróżowionych policzkach.
            - Posłuchaj przyjaciółki, Destiny. Ona ma rację. Zasługujesz na kogoś lepszego. Może to i trudne, ale nie niemożliwe. Bądź silna. – w końcu przerwałem swoje milczenie. Poczułem się trochę jakbym układał te kilka prostych słów przez ten cały czas, siedząc tam.
            Melanie popatrzyła na mnie i uniosła kąciki ust w moim kierunku po czym popatrzyła na przyjaciółkę szukając w niej jakichkolwiek uczuć czy reakcji na nasze słowa. Przyznam, że sam chciałbym coś, co wskazywałoby na funkcje życiowe. Ona wyglądała jakby się wyłączyła. Siedziała bez ruchu gapiąc się w jeden punkt. Jej ciało poruszało się tylko przez ciągłe objęcia ze strony przyjaciółki.
            W pewnej chwili poczułem czyjś ciężar na ramieniu. Obejrzałem się i niemalże podskoczyłem z zaskoczenia. Destiny… właśnie się do mnie przytulała? Poczułem dziwne ciepło płynące przez moje ciało. Objąłem dziewczynę ramieniem i zaobserwowałem szeroki uśmiech Melanie, która dokładnie przyglądała się scence. Kołysałem ją delikatnie, a w końcu objąłem ją także drugim ramieniem. Schowała twarz w mojej koszulce i wtedy do moich uszu dobiegł cichy szloch. Westchnąłem ciężko, jedyne co zrobiłem w tamtym momencie to po prostu dawałem jasne znaki by się nie krępowała wyrażaniem tego, co czuje.
***
            Nie mogłam rozpoznać siebie w tamtej chwili. Unikałam go, nie chciałam nawet z nim rozmawiać, a tu okazuję się, że tak kojący dla mnie jest jego dotyk i mam tak wielką chęć przytulenia się do niego. Nie powinnam była tak się zachowywać. Przynajmniej nie dopóki sprawa z Petem się nie wyjaśni. Wtedy po raz pierwszy zaczęły docierać do mnie słowa tej dwójki.
Dupek.
Kretyn.
Idiota.
            Zaczęły docierać do  mnie uczucia, których nigdy nie czułam w stosunku do Pete’a. Złość. Żal. Nienawiść. Starałam się odciąć od tego tematu, choć na chwilę, ale ilekroć udawało mi się, wszystko wracało z podwojoną siłą.
________________________________
Tak, wiem. Namieszałam, powtarzałam ciągle te same słowa, ale uwierzcie, że ten rozdział tak mi się ciężko pisało, że tak to chyba jeszcze nie miałam na tym blogu. Niestety na kolejny brak weny, ale staram się! Na pewno nie zawieszę ;D 
Jak się podoba? ♥