KILKA TYGODNI PÓŹNIEJ, SZPITAL
Daniel przesiadywał na tej sali
dniami i nocami często witając moją rodzinę, czy swoją. Był nieugięty.
Zastanawiało mnie tylko jaki on widzi sens w tym, że siedzi przy tym
niewygodnym łóżku, na którym ja spędzałem już kolejny tydzień, chyba drugi.
Najgorsze było to, że cały czas wracał i wypytywał o wydarzenia tamtej nocy,
mimo że odpowiedziałem mu już na milion różnych pytań i mniej więcej tyle samo
razy opowiedziałem przebieg zdarzeń. Był jak natrętny policjant, który nie
wierzy w zeznania świadka.
- Więc jak to było? Jechałeś za
nimi od stacji.. no i co?
- Powtarzałem ci to tyle razy! –
przewróciłem oczami – skręcili w jakąś żwirową uliczkę po jakimś czasie.
Widziałem, że ona donikąd nie prowadzi, więc zatrzymałem się przy kolejnej.
Obserwowałem ich, myślałem, że mnie nie widzą. Poza tym wtedy było nawiązane
połączenie telefoniczne z tobą, więc po co o to wszystko ciągle pytasz?
Słyszałeś jak było.
- Nie potrafię sobie tego
wyobrazić i nie wiem jakim cudem dałeś się wpakować w to łóżko! Teraz to ja już
nie wiem za co się wziąć, żeby odzyskać siostrę. Policja nic nie radzi, są do
niczego.
- Sam nie wiem jakim sposobem to
się stało. Patrzyłem na nich, wydawałoby się, że przez cały czas. Jakimś cudem
musiało mi umknąć, że jeden z nich oddalił się od grupy. Zjawił się przy moim
samochodzie, wyciągnął mnie stamtąd… no i o tym jak się tu zjawiłem Ty mi
opowiedziałeś.
- Wyglądasz strasznie, przyznam
szczerze. Jeżeli oni w ten sam sposób traktują moją siostrę to wszystkich ich
powystrzelam jak kaczki. – warknął wbijając tępy wzrok w ścianę.
***
- DESTINY! – w całym domu rozległ
się wrzask Pete’a. wyraźnie rozzłoszczonego. Czyżbym zrobiła coś nie tak? W
ostatniej chwili przecież wyrobiłam się ze wszystkim, co nakazał mi zrobić..
Pospiesznie zebrałam się z
krzesła stojącego przy oknie i kurczowo ściskając koszulę, szybkim krokiem
zeszłam na dół. Wyraz jego twarzy był nie do opisania. Był naprawdę wściekły i
miałam dziwne przeczucie, że zaraz przekaże mi tę złość, bardzo dotkliwie.
- Na mnie tych kretynów
nasyłasz?! – zaczął wrzeszczeć – chcesz, żeby policja nas odwiedziła?! Coraz
mniej mi się podobasz, wiesz? Jesteś tak rozpuszczona, że nawet teraz uważasz,
ze wszytko ci wolno! Mało ci, no mów, czy ci mało!
- Nic nie rozumiem… - zmieszana
jego słowami patrzyłam rozszerzonymi ze strachu oczyma prosto w jego bestialsko
rozwścieczone oblicze.
- Nie kłam, suko! – uniósł ręce
zaciskając je mocno na i tak już posiniaczonych ramionach – kogo jeszcze na
mnie nasłałaś?! U kogo szukałaś pomocy?! Raz z kimś rozmawiałaś, złapałem cię
na tym, myślałaś, że się ukryjesz? Przecież wiesz, co potem było. Dzwoniłaś
jeszcze potem?
- Nie. – pokręciłam głową ze
łzami w oczach. Nigdy nie poznałam człowieka, któryby potrafił się tak mocno
zmienić w przeciągu.. miesiąca? A może ja po prostu myślałam, że znam Pete’a
Marshaw.
Byłam pewna, że mi nie uwierzy.
- Więc skąd oni się wzięli?!
Przepraszam, on. Był sam. Śledził nas, a ty o tym wiedziałaś, ty cwana zdziro.
Albo mi wyśpiewasz wszystko tu i teraz, albo gorzko pożałujesz, że kiedykolwiek
próbowałaś stanąć przeciwko mnie i mieszkając w moim domu byłas w stanie kogoś
na mnie nasłać. Powinnaś być raczej wdzięczna, że nie trzymam cię w szopie za
domem, albo w piwnicy. Mógłbym przecież nawet przywiązać cię do jakiegoś mostu,
gdyby tylko to nie było takie ryzykowne. Więc jak to było?
- Nic nie wiem… - trzymałam się
swojego zdania czując narastające przerażenie. – zadzwoniłam tylko ten jedyny
raz.. – trzęsłam się.
- Więc co im wtedy powiedziałaś?!
– naskoczył na mnie po raz kolejny.
- Żeby mnie stąd zabrali.. nic
więcej nie zdążyłam.. – nie zdołałam opanować łez napływających do oczu.
- Jak to stąd?! Podałaś im
miejsce naszego pobytu?!
- Nie. Zdążyłam tylko powiedzieć
„zabierzcie mnie stąd”. Przysięgam. – zaczęłam mówić cichym, zachrypniętym
głosem.
- Więc skąd wiedzieli za kim ma
jechać ten frajer?!
- Nie wiem. Naprawdę nie wiem..
Warknął złośliwie po czym odsunął
się ode mnie na kilka centymetrów. Czułam, że na mnie patrzył, wiedziałam co
zaraz zrobi. To nie było nic nowego. Zamachnął się i puszczając echo po
korytarzu uderzył mnie w twarz zostawiając na niej potwornie piekące
zaczerwienienie. Odwróciłam głowę pod wpływem uderzenia, a w tym momencie
poczułam mocne pchnięcie i upadłam prostu na schody, przy których odegrała się
scenka wściekłości Pete’a.
- Wynoś się stąd zanim zmienię
zdanie i postanowię się jeszcze trochę pobawić! – rozległ się jego donośny głos
pozwalający mi odetchnąć. Przecież ja zawsze czekałam aż on skończy się bawić.
Nie miałam żadnych szans na cokolwiek innego. Ucieczka była wykluczona bo on
zawsze zamykał drzwi, a pod oknami było mnóstwo krzaków, a gdybym chciała uciec
do pokoju i tak by się tam dostał. Przecież ja mam tylko zapasowy kluczyk, a
Pete nosi zawsze wszystkie przy sobie. Pozostawało mi tylko grzecznie
pozostawać tak, jak ostatnio pozostawiły mnie jego ręce i czekać na kolejny
cios, chyba że tak jak w tym przypadku każe mi iść.
Pomknęłam czym prędzej do swojej
sypialni i zamknęłam drzwi, nie na klucz, po prostu. Bez trzaskania. To mogłoby
go zdenerwować.
Oparłam się plecami o pomalowane
na biało drewno i osunęłam się po nim na podłogę. Schowałam twarz w dłoniach i
siedziałam tak przez chwilę. Przestałam zauważać łzy cieknące strumieniami po
policzkach, strata czasu na ich ocieranie. Nie minie godzina, a będą kolejne.
Jest jakiś limit? Byłby przydatny bo one
i tak już nie wyrażają moich uczuć, nie zawracam na nie uwagi.
Siedziałam tam chyba dłużej, niż
mi się wydawało. Kiedy wstałam za oknem widać było już zachodzące słońce, więc
usiadłam na swoim krzesełku, które celowo postawiłam przy oknie. Ostatnio to
była moja ulubiona i zarazem jedyna rozrywka. Szkoda, ze jedynie raz dziennie
mogłam to robić, o ile w ogóle mogłam bo przecież mogłam też być potrzebna na
dole.
Kolejne minuty, spędzone tym
razem przy oknie, mijały. Ni stąd ni zowąd zaczęłam się zastanawiać co się
dzieje w moim domu. No bo chyba nie siedzą bezczynnie kiedy ja jestem tutaj.
Może to dziwne, ale wcześniej zdarzało mi się myśleć tylko o tacie, a przecież
to tylko mała część ludu, który mieszka w tym domu, skąd mnie zabrano. A
Justin? Czy on tam jest? Czy to o nim mówił właśnie Pete? Czy o Danielu?
O mój Boże.
Poderwałam się. Chyba im nic nie
zrobili, prawda? Ani jednemu, ani drugiemu, ani nikomu z tej rodziny! Nie
odważyłam się zapytać o kim mówi Pete.. wyrażał się w sposób, z którego mogłam
wywnioskować, że chodzi o jednego z tych dwóch. Już mniej ważne którego. Ale co
z nim? Widziałam jak Pete i spółka załatwiają sprawy. Potem piwnica była pełna
worków z ciałami, które musiałam tam taszczyć. Dziwne, że sam Pete jeszcze tak
nie skończył. Nosa zadzierał dosłownie przy każdym. Nawet przy kimś, kto był
dwa razy taki jak on.
Kolejnego dnia zostałam łaskawie
wypuszczona na zewnątrz. Ktoś musiał iść i opróżnić skrzynkę na listy. Kipiała
już od ilości napchanych tam kopert, a większość z nich była już niechlujnie
wepchnięta przez co zostały pogniecione.
Nie otworzyłam jej na początku
całkowicie, wiedziałam, że wtedy wszystko wypadnie, a nie miałam zamiaru
zbierać tego. Wyjmowałam po kilka i układałam je na skrzynce.
Została już końcówka –
motywowałam się przy tej monotonnej pracy. Sięgnęłam ręką do środka i
wyciągnęłam wszystko na razy co spowodowało, ze kilka z nich upadło. To, co
udało mi się zatrzymać w dłoni, odłożyłam na skrzyknę po czym przykucnęłam by
zebrać pozostałe. Jeden list nie był w kopercie. Była to pożółkła karta złożona
na cztery. Adresat wypisany był drobnym druczkiem w rogu. Odczytałam ciekawa
odmienności listu i szczęka niemal nie opadła mi ze zdziwienia. To było
zaadresowane do mnie. Z trudem mogłam odczytać drobne pismo jednak byłam pewna,
że jest tam napisane adresat: Destiny Foutley. Nadawcy nie było.
Wsunęłam kartkę to kieszeni
spodni, a następnie pospiesznie zabrałam stertę listów i poszłam do budynku.
Zostawiłam je na stole w salonie, tak jak miałam to zrobić. Wtedy mogłam iść do
siebie, tak wynikało z nakazu Pete’a.
Ciekawa listu pobiegłam na górę i
zamknąwszy drzwi, usiadłam na łóżku. Modliłam się w duchu o to, żeby akurat
teraz nikt mnie nie potrzebował tam, na dole. Zaciekawiłam się też, czy
kiedykolwiek wcześniej docierała tu korespondencja zaadresowana do mnie. Tylko
skąd ktoś mógł wiedzieć, że tu jestem? Z resztą pewnie Pete szybko wszystko
spalił.
Rozłożyłam kartkę i zaczęłam
czytać.
Droga Destiny,
Pisze do ciebie bo wiem, w jakiej sytuacji teraz jesteś. Pete Marshaw
jest mi od dawna znany. Nie było trudno o twoje nazwisko, dlatego jestem w
stanie napisać do ciebie wiele szybciej niż kiedy policja pomagałaby mi w tym.
Chciałbym, abyś pomogła mi i aby ten chłopak poniósł w końcu
konsekwencje tego, co robi. Sama pewnie wiesz najlepiej, czym się zajmuje odkąd
zajął miejsce w tym mieście. Chociaż chyba oboje wiemy, że zajmuję się tym
wszystkim od bardzo dawna, ale nie zawsze był na miejscu.
Musisz się ze mną spotkać, Destiny. Wiem. Pomyślisz pewnie teraz, że
jestem szalony i że nie możesz stamtąd uciec. Ale ja uciekłem. Tak, owszem.
Jedna z tych sypialni, na piętrze gdzie znajduje się twoja, należała do mnie
kilka lat temu.
Udzielę ci pomocnych informacji.
W nocy, kiedy myślisz, że Pete czatuje na korytarzach, aby złapać się
na ucieczce, a ty w tym czasie potulnie kładziesz się spać, on tak naprawdę
zabiera swoich ludzi i wyłudza pieniądze od dłużników. Chce, żebyś myślała w
ten sposób. Że on tam jest i nie pozwoli ci wyjść.
Dlatego zabierz ze sobą najpotrzebniejsze rzeczy i wyjdź około 1:00 nad
ranem tylnym wyjściem lub przez piwnicę, aby nikt cię nie zobaczył. Będę na
ciebie czekał przy Baker Street 27.
- Niemożliwe..
– wyszeptałam gapiąc się na kartkę i kilkakrotnie odczytując treść listu.
Niemożliwa była dla mnie szansa na ucieczkę. Ten człowiek oszalał. Przecież
wielokrotnie słyszałam w nocy dźwięki przechadzających się ludzi po
korytarzach, czy rozbijanych butelek, czy tam szklanek. Czyżby mi się
przesłyszało?
Nie mogłam
robić niczego nie rozpraszając się myślami dotyczącymi listu. Myślałam kim jest
ten mężczyzna, który go napisał. Dlaczego się nie podpisał. Czy to jakiś głupi
żart. Czy mam zaryzykować?
Momentami
bałam się, że ktoś zauważy moje roztargnienie i podszepnie słówko guru tej
bandy, a wtedy to nie zakończy się dla mnie miło i będę musiała powiedzieć mu o
liście. Co ja gadam! Nie mogę mu o tym powiedzieć. Choćby nie wiem co. Po
prostu nie i już.
A w ogóle to..
co byłby gdybym jednak uciekła? Gdzie bym się podziała? Przecież nie miałam
zielonego pojęcia o tym, gdzie się znajduję. Jak mogłam w ogóle trafić pod
podany adres? Nie znam tych okolic, jestem jedynie pewna, że to nie moje
rodzinne miasto. No i co ten facet mógł mi zaoferować? Nocleg? Nie znałam go
przecież. W innym przypadku chyba po prostu by się podpisał, prawda? No, chyba,
że nie chciał być przypadkowo odkryty gdybym to nie ja wybierała listy ze
skrzynki. To nie było głupie. A co jeśli to jakaś zabawa głupiego człowieka?
Wystawi mnie, albo zrobi to samo co Pete ze mną robi. Wykorzysta mnie dla
przyjemności. Przecież nie będę mogła potem wrócić tutaj… Destiny, co ty
wygadujesz?! – ochrzaniłam się w duchu. Przecież wszystko było lepsze niż to,
co działo się wokół mnie w tym czasie. Po jakimś czasie na pewno byłabym w
stanie odnaleźć się w tym miejscu i wrócić do domu.
Wieczorem,
późnym wieczorem.. no dobrze, było po północy. Wyszłam z pokoju pod pretekstem
pójścia do łazienki. Musiałam po prostu musiałam sprawdzić, czy ten facet miał
racje, czy rzeczywiście ten dom w nocy jest pusty.
Przeszłam się
korytarzem i nic nie usłyszałam co mnie jedynie zdenerwowało. Zaczęłam myśleć,
że wariowałam Kidy cokolwiek słyszałam bo tymczasem w domu panowała grobowa
cisza. Przełamałam strach i stojąc przy poręczy schodów, zdecydowałam się na
zejście na dół. Tam też niczego ani nikogo nie było.
- Szlag! Że ja
wcześniej tego nie odkryłam. – warknęłam do siebie po czym wróciłam do pokoju.
Nie przebierałam się do spania, więc był o jeden problem mniej. Wzięłam dużą
torbę i spakowałam do niej tyle, ile się zmieściło, zaczynając od
najważniejszych rzeczy. Zeszłam z torbą na dół trzymając okulary przeciwsłoneczne
w dłoni. Wiem, ze w nocy nie były potrzebne, ale miałam posiniaczoną twarz i
nie miałam zamiaru narażać się na jakiekolwiek podejrzliwe spojrzenia.
Przeszłam
przez kuchnie. Przeszukałam wszystkie szuflady i szafki w poszukiwaniu swojego
telefonu, ale niestety nic nie znalazłam. Poszłam do salonu. Tam nie brakowało
komód, szaf, regałów. Przeszukałam wszystko i dopiero potem zauważyłam, ze
telefon leży prawie na wierchu! Kretyn wepchnął go za jednego z marmurowych
lwów ozdabiających kominek. Wzięłam telefon i wyszłam z salonu kierując się do
tylnego wyjścia z domu. Wiedziałam gdzie jest, ale nigdy z niego nie
korzystałam, nie wiedziałam gdzie mnie wyprowadzi, ale facet pisząc ten list,
który nadal miałam w kieszeni, miał rację. Ne warto było ryzykować, że ktoś
zobaczy mnie wychodzącą z domu.
Położyłam dłoń
na klamce i zawahałam się. A jeśli ktoś tam jest, za drzwiami? Wie, ze wyjdę i
czeka by mnie powstrzymać? Potem przekaże wszystko Pete’owi i będę miała znowu
dotkliwy pokaz emocji.
Głupota,
Destiny. Tu nikogo nie ma.
Pchnęłam mocno
drzwi, które okazały się być niemal przyrośnięte do futryny i wyszłam brnąc od
razu na przód i nie odwracając się.
__________________________________________________________________________
Cześć!
Wiem, że znowu długo zwlekałam i nawet chciałabym wiedzieć dlaczego. Po prostu nie mogłam nic z siebie wydusić no i cały czas coś. Dopiero dzisiaj przysiadłam, napisałam no i jest :) Nie złośćcie się ♥
Zaczynam nadużywać mojej wyobraźni co do tworzenia brutalnych historii, ale nie sądzę, żeby te zasoby były aż tak małe by dało się wszystko zużyć :)
Mam nadzieję, że sie podoba :)
__________________________________________________________________________
Cześć!
Wiem, że znowu długo zwlekałam i nawet chciałabym wiedzieć dlaczego. Po prostu nie mogłam nic z siebie wydusić no i cały czas coś. Dopiero dzisiaj przysiadłam, napisałam no i jest :) Nie złośćcie się ♥
Zaczynam nadużywać mojej wyobraźni co do tworzenia brutalnych historii, ale nie sądzę, żeby te zasoby były aż tak małe by dało się wszystko zużyć :)
Mam nadzieję, że sie podoba :)
xoxo, ~ms.M