wtorek, 7 lutego 2012

9.


Rano zostałam dosłownie wypchnięta, siłą, z domu. Wcale nie miałam ochoty wstawać z łóżka i mimo że zapierałam się nogami i rękoma to i tak mama zdarła ze mnie kołdrę. Pojęcia nie mam dlaczego tak się czułam. Nadal gdzieś tam w środku byłam na niego wściekła. No cóż, przynajmniej łzy ustały. Poprzedniego dnia wypłakałam się chyba za wszystkie czasy, chociaż może wcale nie powinnam tak mówić bo nie czułam się najlepiej i nie panowałam nad tym, jakie emocje właśnie pokazuję.
            Poranna droga samochodem również nie należała do najlepszych. Starałam się chociaż na ten czas odgonić negatywne myśli, których z minuty na minutę, jak na złość, przybywało. Starałam się nie wjechać w coś i nie uszkodzić samochodu rodziców. Chyba by mnie wtedy zabili. Co chwilę musiałam mrugać z prędkością światła żeby zlikwidować pozostałości po morzu wylanych łez w postaci rozmazanego obrazu, który w żaden sposób nie przydaje się do jazdy samochodem.
            Kiedy w końcu znalazłam się przed budynkiem szkoły, zauważyłam, że przy barierce oddzielającej miejsca parkingowe od chodnika stoją Melanie i Justin. Stali dokładnie przy miejscu, gdzie zawsze parkuję samochód. Jak tylko wysiadłam, oboje szybko znaleźli się obok mnie.
            Ominęłam ich pytające twarze i skierowałam się ku wielkim, szklanym drzwiom wejściowym. Przywitały mnie dzikie spojrzenia rówieśników. Co dziwne, odprowadzały mnie aż do mojej szafki. Czy ja mam jakiś napis na czole typu „uzależniona od Pete’a Marshaw”?
            Przy swojej szafce, a dokładniej to obok, zauważyłam niską brunetkę, która z niepokojem układała książki na półkach. Otworzyłam sąsiadujące drzwiczki i wyciągnęłam zza nich podręcznik do angielskiego. Kątem oka zerknęłam na dziewczynę gdyż usłyszałam huk rozsypujących się na podłodze książek. Żenada, ale no już nie będę taka. Kucnęłam i zebrałam kilka zeszytów po czym wstałam i oddałam właścicielce ( a przy okazji niemal nie rąbnęłam głową o drzwi swojej szafki ).
            - Czyżby nowa? – odezwałam się zatrzaskując drzwi szafki.
            - Wolę określenie Carmen. – odparła.
            - Jak wolisz. – syknęłam.
            - Jesteś tu jakimś guru czy coś? – dopytywała z nutką ciekawości w głosie.
            - Nie, ale ludzie z tej szkoły znali mojego.. byłego ze złej strony – niemal nie wypaliłam „chłopaka”! To zdecydowanie był czas żeby się odzwyczaić.
            - Aha. – westchnęła – no cóż, pójdę już bo szukanie klasy pewnie trochę mi zajmie. – zamknąwszy szafkę odeszła w stronę prawego skrzydła szkoły.
            Znowu zaczęłam grzebać w szafce, tym razem żeby znaleźć coś rodzaju ołówka, kiedy dopadła do mnie Melanie, a jak się szybko zorientowałam, za nią Justin.
            - Widzę, że poznałaś nową „uczennicę” – zrobiła dziwny gest palcami burcząc – młodociana dziwka.
            - Dlaczego dziwka? Zdążyła się z kimś puścić w pierwszy dzień szkoły? – Justin po tych słowach wyglądał jak zagubiony szczeniak. Oops. Przepraszam za wiedzę o tym jak to w szkolnej toalecie nastolatki robią loda starszym chłopcom żeby wkupić się w towarzystwo. Burdel, nie szkoła.
            - Nie, chyba nie, ale po szkole ma takie zajęcia o jakich właśnie myślisz.
            - Na pewno nie aż takie. – parsknęłam – a skąd ty o tym wiesz?
            - Bo wyrzucili ją za to z poprzedniej szkoły.
            - Ah, tak. Zapomniałam o twoich, godnych pozazdroszczenia kontaktach z nauczycielami. – odwróciłam się i zaczęłam iść w kierunku klasy.
            Jak takie dwa rzepy, podążyła za mną ta dwójka. Justin dogonił mnie szybciej. Złapał mnie za łokieć i przytrzymał przez chwilę wpatrując się we mnie.
            - Des, wszystko ok? – zaczął mnie tak dziwnie nazywać od poprzedniego wieczora - Dziwnie się zachowujesz… - czy my się do siebie tak jakby.. ten no.. zbliżyliśmy?
            - Tak, Justinie. – nie, kretynie. Co może być w porządku?! Ledwie powstrzymałam się od śmiechu. Moje okazywane emocje stały się potwornie skrajne.
            - Des? – dopytał jakby mnie szukał. No, hello! Stoję obok!
            - O co ci chodzi, Justin? Mam płakać, tak? – Chciałam. – w porządku, ale nie teraz pomiędzy ludźmi.
            - Nie, wiesz, że nie o to mi chodzi, Destiny. – tak bardzo lubił moje imię? – nie wiem co jesteś w stanie zrobić bo nie wydajesz się być w dobrym stanie. Wybacz, ale widziałem cię wczoraj i twoje dzisiejsze zachowanie w stosunku do wczoraj jest dla mnie nie do zrozumienia.
            Westchnęłam ciężko przewracając oczami – facet nie zrozumie – burknęłam idąc z nim w kierunku klasy.
            Melanie dosiadła się do Justina, a ja spostrzegłam, że w mojej ławce siedzi ta sama, niska brunetka. Carmen?
            Podeszłam do swojej ławki i z lekko hałasując odłożyłam na nią książki.
            - Ojej, to twoja ławka? Przesiądę się… - zaczęła nerwowo zbierać rzeczy.
            - Boisz się mnie? – poczułam jakby cała klasa czekała na odpowiedź.
            - Patrzysz na mnie jakbyś chciała mnie zabić. – wymamrotała wlepiając we mnie wzrok.
            - Nic ci przecież nie zrobię. – parsknęłam z kpiącym uśmiechem i usiadłam przy ławce. Spojrzałam na dziewczynę, która nadal stała i wpatrywała się we mnie – siadaj, Carmen. Naprawdę cię nie zjem. – zaśmiałam się kpiąco rozbawiona scenką po czym obserwowałam siadającą obok mnie Carmen.
            Mimo dziwnego incydentu na początku lekcji, przez całą jej resztę podśmiewałyśmy się i gadałyśmy. Pomińmy sam fakt, że nauczyciel pod koniec lekcji był już niemal czerwony ze złości jednak ze względu na to, że Carmen była tu pierwszy dzień, odpuścił nam konsekwencje.

            - Widzimy się dzisiaj wieczorem – z szerokim uśmiechem Carmen potwierdziła po czym odeszła w kierunku innego stolika.
            - Gdzie ty, kurde, z nią idziesz? – Melanie warknęła ciągnąć mnie i zmuszając bym usiadła obok niej.
            - O co ci chodzi, Mel? O co wam obu chodzi? Od rana się czepiacie.
            - Może dlatego, że mam powód? Dowiem się gdzie moja przyjaciółka wybiera się z nową, szkolną dziwką? – nałożyła nacisk na „moja”.
            - Mel.. – westchnęłam – pamiętasz „Dirty Trick”?
            - Co?! Oszalałaś? Destiny, nie wiesz co to za miejsce? Mowy nie ma, słyszysz? Choćbym cię miała do kaloryfera przykuć!
            - Melanie, daj spokój. Nie jesteś moją matką, więc jej nie zgrywaj, jasne? Nic mi nie będzie, po za tym będę z Carmen.
            - Pff, ale mi wsparcie. Ona popędzi tam gdzie seks wyczuje i nie zdziwiłabym się gdyby o tobie zapomniała.
            - Przecież jej nie znasz. Wierzysz w plotki. Nawet jeśli będzie tak, jak mówisz, to trudno. Poradzę sobie.

            Kręciłam się po pokoju z telefonem przy uchu. Carmen wisiała na linii i jak pusta lala nawijała o ‘fatałaszkach’, które ma zamiar przywdziać tego wieczora. Podsuwała mi również pomysły, co ja powinnam założyć. Twierdziła, że zdążyła przyjrzeć się mojej sylwetce i wie co leżałoby na mnie najlepiej. Miałam nadzieję, że szybko skończy nawijkę w tych tematach bo mało mnie to interesował, żeby nie powiedzieć, że irytowało. Jednak, nie ukrywam, posłuchałam jej w kwestii mojego ubioru.
            Melanie się na mnie wściekła. Nie, nie pokłóciłyśmy się, ale nie chciała pogodzić się z tym, że spędzam ten wieczór w klubie nocnym. Miałam wrażenie, że za chwile mnie naprawdę gdzieś zamknie i nie będzie chciała wypuścić.
           
            Wybiegłam z domu, prosto do samochodu, w którym siedziała już Carmen i jakiś, starszy od nas koleś. Zamierzyłam go pytającym wzrokiem usadawiając się w fotelu.
            - Przecież samych nas nie wpuszczą – zachichotała Carmen – chyba, że jesteś bardziej niegrzeczna niż mi się wydawało i masz fałszywy dowód.
            - Russel. – wtrącił niskim głosem przedstawił się uśmiechnięty kierowca. – a ty jesteś Destiny, tak? Carmen całą drogę o tobie ględziła.
            - Ej! – pisknęła i uderzyła go pięścią w ramię – mogłeś powiedzieć! Zamknęłabym się.
            - Jesteś zbyt słodka żeby ci przerywać – podrywał ją! Przystawiał się do niej i wszystko co temu podobne. Ale to nadal nie potwierdzało zdanie Melanie na jej temat, prawda? Ten facet nie mógł byś starszy od nas o więcej niż 3 lata.

            Sala wypełniona mocnymi dźwiękami muzyki. Ciemnofioletowe wnętrze. Bar pełen kolorowych, szklanych butelek z alkoholem. Skąpo ubrane kobiety wijące się wokół metalowych prętów, a wokół wszystkiego i wszystkich odbijały się kolorowe światła.
            Ruseel pociągnął nas do baru i imprezę rozpoczęliśmy od dwóch kolejek manhattan’u.  z otoczenia wynikało, że Carmen i Russel są dobrze znani w tym miejscu co sprawiało, że czułam się trochę nieswojo. Ale moment, czego ja się spodziewałam? Przecież byłam w tym miejscu pierwszy raz, a po za tym to dziwaczne uczucie zaczęło znikać po drugim drinku.
            Kątek oka dostrzegłam dyskretne macanie Carmen przez Russel’a. Postanowiłam im nie przeszkadzać i szybko usunęłam się stamtąd znikając w tłumie kompletnie przez nich niezauważona. Czyżby Melanie miała rację? Cóż… w każdym razie nie miałam zamiaru wychodzić.
***
            Siedziałem przy barze. Widziałem tą całą Carmen, ale nigdzie nie było Destiny. I ja miałem pozwolić żeby była tu sama? Patrząc na tych podejrzanych typów, którzy byli wszędzie? Po moi trupie.
            Przepchnąłem się przez tłum tańczących w rytm muzyki, pijanych lub podpitych ludzi. Rozglądałem się wokół. Gdzie ona się zaszyła? Byłem zmuszony zatrzymywać się i dołączać do bujających się przy mnie, młodych kobiet. Nie miałem zamiaru wyjść na jakiegoś szpiega, ani wyróżniać się jakoś z tłumu.
            Tańcząc z ładną blondynką zauważyłem przy ścianie Destiny. Z kolejnym drinkiem w ręku i obejmowana przez jakiegoś typka. Wyglądała na zadowoloną, więc tylko się bacznie przyglądałem mimo że nie mogłem znieść jak koleś perfidnie ją obmacuje. Po dokładniejszym przyjrzeniu im się, dostrzegłem, że alkohol na nią już działa, dość mocno. Może w tym czasie zdążyła wypić więcej? Może na pewno.
            Podszedłem bliżej i usiadłem na jednym z krzeseł w pobliżu. Nadal mnie nie zauważała, była zapatrzona w wysokiego bruneta i wyglądała jakby była w stanie pozwolić mu na wszystko. Dobra, byłem zazdrosny.
            Nie odrywałem od nich wzroku aż do momentu kiedy dłoń faceta znalazła się pod jej ( swoją drogą, dość skąpą ) koszulką. Dobra koleś, przegiąłeś. Pozwalała mu na to, ale była pijana, a on dobrze o tym wiedział. Lepiej! Pewnie sam jej kupował te drinki.
            Stanąłem niemalże pomiędzy nimi i gapiłem się na kolesia.
            - Jakiś problem? – oderwał się od dekoltu Destiny i popatrzył na mnie złośliwie.
            - No, tak jakby. – odburknąłem – mógłbyś nie przystawiać się do mojej dziewczyny? –  zapytałem akcentując słowo „ mojej”. Oj, dostanie mi się za to.
            - Bo co? Jej się podoba. – parsknął z szyderczym uśmiechem.
            - Odwal się, powiedziałem. – pchnąłem go z całej siły. Potykając się upadł na jeden ze szklanych stolików po czym ruszył na mnie mocno zdenerwowany. Odepchnął mnie po czym przycisnął do ściany i chciał już uderzyć pięścią w moją twarz kiedy potężny, łysy ochroniarz zatrzymał go i zaczał szarpać w celu wyprowadzenia z klubu.
            - Co ty wyprawiasz, Justin?! – warknęła na mnie – od kiedy to jestem twoją dziewczyną? Skąd ty się w ogóle tu wziąłeś?
            - Kiedyś mi za to podziękujesz – odparłem cicho patrząc w jej oczy – chodź, już wystarczy tej zabawy, Destiny.
            - Nigdzie z tobą nie idę.
            - Des, więc potraktuj mnie jak tego faceta, w stosunku do niego nie byłaś taka oporna.
            - Sugerujesz, że się puszczam?!
            - Nie! Destiny.. – zrobiłem krok w jej stronę na co ona się cofnęła i znowu stanęła pod ścianą. Ponownie się zbliżyłem, tym razem bez słów. Przesunąłem dłonią po jej policzku, poczułem ciarki na plecach. Pochyliłem się i delikatnie musnąłem jej usta po czy przerodziło się to w czuły pocałunek.
___________________________________
Zdecydowanie jeden z dłuższych rozdziałów. :) 
Tak, nowy wygląd i tak, ten mi się bardziej podoba :) 
Ocenę rozdziału i wyglądu pozostawiam wam :)  ♥