Odkąd tylko wróciłam do domu, czułam się jak pospolita dziwka. Jak w ogóle to mogło się stać? Cokolwiek wtedy myślałam, nie mogłam myśleć trzeźwo. Po niedzielnym powrocie do domu (tak, spędziłam u Justina cały weekend, a moja mama cały czas żyła w przekonaniu, że spędzam czas z Melanie) nawet nie odezwałam się do rodzicielki. Nie wiem nawet czy była w domu. Nie wiem czy ktokolwiek w nim był. Zaszyłam się w pokoju i rozmyślałam nad tym, co mną kieruje.
Następnego dnia w szkolenie chciałam widzieć Justina. Przybyłam tam prawie godzinę przed rozpoczęciem się zajęć. Miałam zamiar zabrać z szafki potrzebne na ten dzień książki i po każdej lekcji znikać w damskiej ubikacji. Przed zajęciami również chciałam tam spędzić czas. Pomyśleć, że wszystko po to, żeby uniknąć wzroki pewnego osiemnastolatka. Cały mój ambitny plan legły w gruzach kiedy tylko podeszłam do drzwi wejściowych szkoły.
Widniało na nich moje zdjęcie z podpisem „dziwka” i dorównującym podpisem „uważaj chłopcze, następny możesz być ty”. Z rozdziawioną gębą przyglądałam się temu pseudo plakatowi, dopiero po chwili robienia z siebie kretynki zrywając plakat, weszłam do budynku. Wokół wisiało jeszcze kilkanaście takich. Bez namysłu zerwałam te, które zauważyłam i zachodziłam w głowę kto to, kurde, mógł być?!
Tak, jak chciałam wcześniej, poszłam do łazienki i zamknęłam się tam wyrzuciwszy cholernie głupie kartki do kosza. Teraz mogłam rozmyślać nad dwoma problemami w moim życiu. Po pierwsze: ktoś wyraźnie chciał mnie zniszczyć, a po drugie: Justin mnie rozdziewiczył, a ja czułam się jak kompletna debilka.
Byłam w szkole tylko dlatego, że musiałam tam być. Oczywiście według mojej mamy, bo ja osobiście uważałam, że mogłabym sobie odpuścić. Może gdybym powiedziała jej z jakich powodów nie chciałam tam iść to by mi odpuściła? Po moim trupie. W każdym razie, przesiadywanie w damskiej toalecie nie było dla mnie, nawet jeśli tak bardzo bałam się wyjść i stawić czoło tym wszystkim, ciekawskim spojrzeniom. Byłam pewna, że nawet jeśli nie było już tych cholernych plakatów, to i tak ludzie wiedzą o tym, o czym autor podpisów pod moim zdjęciem chciał, żeby wiedzieli.
Dobra, była przerwa obiadowa, więc na pewno wszyscy byli na stołówce, łącznie z Justinem, dlatego mogłam wyjść z tego kibla i spędzić przerwę siedząc w korytarzu, bez obaw, że ktoś mnie zaczepi.
Skierowałam się do swojej szafki. Korytarz był pusty i to mi w pełni odpowiadało. Właśnie wkładałam podręczniki, które tego dnia już nie były potrzebne, a niepotrzebnie musiałam je tachać pod pachą, kiedy… poczułam czyjś oddech na swojej skórze i ciepłe ramiona otulające mnie wokół bioder.
- Kochanie… - dobiegł do mnie czuły szept przerywany słodkimi całusami składanymi na mojej szyi – gdzie byłaś cały dzień? Tęskniłem za tobą.
- Justin..- odwróciłam się przodem do niego spoglądając w te hipnotyzujące tęczówki. Nagle moje „przestań”, które właśnie chciałam wydobyć z ust, zamieniło się w „nie przestawaj”.
Uciekłam nerwowo wzrokiem.
- Ej, kotek, co się dzieje? – przyciągnął moją twarz z powrotem przytrzymując podbródek.
- Nic. – odpowiedziałam mimowolnie unosząc kąciki ust.
Przytrzymując moją twarz, Justin patrzył się w moje, zmieszane oczy. Wyglądał jakby czekał na coś, czego oczekiwał ode mnie. Patrzyłam na niego w milczeniu, a on, tak nagle, po prostu chwycił mój kark i przyciągnął mnie do siebie mocno obejmując. Wiedział o plakatach, czy jakiś dzień litości?
- Czy ja o czymś nie wiem? – nagle obok nas stanęła zdziwiona Melanie. Skąd ona się tu, kurde, wzięła? Wlepiła we mnie rozzłoszczony wzrok. Szybko odskoczyłam odpychając chłopaka. Ponownie spojrzałam w jego zakłopotane oczy i zmierzyłam wzrokiem przyjaciółkę.
- Mel, my nic nie mamy do siebie, jeżeli o to ci chodzi. – odruchowo spojrzałam na Justina. Wyglądał jakby miał zamiar zaraz sprostować to, co właśnie powiedziałam dlatego zaczęłam mu dawać jasne znaki, żeby się zamknął.
- Nie, jasne – parsknął oburzony – jedynie ze sobą spaliśmy, Des. – zmierzyłam go zrozpaczonym wzrokiem po czym znów spojrzałam na Melanie.
- Słucham? – miałam wrażenie, że omal nie wybuchła śmiechem – Tinuś, co się z tobą dzieje? No nie mów mi, że to przez Pete’a.
Spuściłam głowę pozwalając grzywce niesfornie opaść na moją twarz. A może czapka niewidka byłaby znacznie lepsza? – Nic się ze mną nie dzieje. – odparłam cicho – ludzie się zmieniają.
- Zmieniają? Ty jesteś przybita, a nie zmieniona. Coś ty jej zrobił? – spojrzała złowrogo na Justina.
- Nic! – uniósł ręce w obronnym geście – przynajmniej nic o czym nie wiesz.
Westchnęła głośno, a następnie spojrzała na mnie matczynym wzrokiem i zabrała moją torbę podając Austinowi. Ten bez słowa chwycił za pasek, a ja gapiłam się na wszystko zdezorientowana. Melanie objęła mnie ramieniem – chodź – jej głos zabrzmiał na moim uchem. Po chwili dodała – ty też. – spoglądając na Justina. Dogonił nas szybko i poczułam jak jego ciepła dłoń chwyta moją i ściska mocno.
Moja przyjaciółka zaprowadziła nas na schody ewakuacyjne, gdzie zawsze razem spędzałyśmy przerwy i czasem też lekcje. Że ja nie wpadłam na to, żeby zamiast w tym zasranym kiblu siedzieć właśnie tam. Weszliśmy na samą górę i usiedliśmy. Niepewnie spojrzałam na Justina, który wzrokiem uciekał gdzieś w kierunku słońca i powiem szczerze, że bardzo mu do twarzy w tym świetle, a potem na Melanie, która zawzięcie szukała czegoś w plecaku.
- Destiny, proszę cię, wyjaśnij mi.. to – wyszperała z torby jeden z plakatów, które zrywałam rano i pomachała mi tym przed nosem.
- Skąd ty to masz? – wycedziłam przez zęby.
- Co to w ogóle ma być?! – Justin uniósł się wyrywając kartkę z rak Melanie – kto to zrobił? – ciągnął dalej pokazując swoje oburzenie. Spojrzałam na niego z lekkim strachem w oczach – Dlaczego nic nie mówiłaś, Destiny? – o matko, nazwał mnie pełnym imieniem, to było coś poważniejszego.
- Destiny, powiesz cos na ten temat? – Melanie również naciskała, ale znacznie spokojniej niż Justin.
Pokręciłam głową roniąc kilka łez wściekłości. Spojrzałam na Melanie – co mam ci powiedzieć? To, co jest tam napisane to sama prawda. Ktoś, kto to rozwiesił ma racje. Przyjaźnisz się z pospolita dziwką.
- No, masz rację. – patrzyła na mnie – ale gdybym nie chciała się z tą dziwką przyjaźnić to nie byłoby mnie tutaj. Przegięłaś, owszem, ale w zasadzie nie wiem jak ja zachowałabym się w twojej sytuacji. Mówiłam, że Carmen to zdzira.
Wybałuszyłam na nią oczy – a co Carmen ma z tym wspólnego?
- Ona mi to dała – powiedziała z ironicznym uśmiechem – i jeszcze coś mamrotała, ale nie słuchałam.
Schowałam twarz w dłoniach stwierdzając w duchu, że jestem najbardziej beznadziejną idiotka na całej kuli ziemskiej.
- Des? – ponownie tego dnia poczułam otaczający mnie zapach lasu deszczowego zmieszanego z delikatnym, męskim dezodorantem. – ona za to zapłaci, nie przejmuj się. – szeptał mi do ucha obejmując ramieniem.
- Justin, proszę cię, przestań. – wymamrotałam nie podnosząc głowy – mącisz mi tylko w głowie, a przecież my nie byliśmy, nie jesteśmy i nie będziemy razem. Łączy nas tylko seks. – wypaliłam znowu tracąc nad sobą kontrolę.
Chłopak popatrzył na mnie z g…głębokim rozczarowaniem wypisanym na twarzy i po chwili usłyszałam głos Melanie skierowany do niego – Justin, nie przejmuj się. – ściszyła ton – daj jej trochę czasu. – nie, Mel, wcale tego nie słyszałam. Czy ja, kurde, jestem jakąś mizerna odmianą człowieka? Trzeba mnie trzymać za rączkę?
Melanie przez cały czas była bardzo podejrzliwa. Przyglądała się raz mi, a raz Austinowi. Czasem odpływała myślami gdzieś daleko, a ja zastanawiałam się co jej jest.
- Destiny Sarah Foutley – w końcu zwróciła się do mnie tym samym przerywając dość krępującą ciszę – znam cię od podstawówki i chłopców to ty zawsze miałaś głęboko w dupie. Szczerze wątpię, żebyś zakochała się na zabój w takim kretynie jak Marshaw i tak przeżywała jego nagłe odejście. To do ciebie kompletnie niepodobne. Ty coś przede mną ukrywasz, moja panno. Wybacz, ale nie wierzę w twoje bajeczki o nieszczęśliwej miłości i złamanym sercu, więc gadaj mi tu natychmiast co jest powodem twojego obecnego sposobu na Zycie. – wypowiedziała te słowa tym swoim, poważnym i najbardziej stanowczym tonem głosu jaki kiedykolwiek słyszałam. Szczerze to bałam się jej kiedy włączała ten ton i zawsze takim oto sposobem wyciągała ze mnie wszystko, co chciała wiedzieć. Pewnie dlatego mi wtedy taka gadkę urządziła, cwaniara.
Podniosłam głowę i spojrzałam na przyjaciółkę, która również wlepiała we mnie zielone oczy.
- No więc..? – uniosła brew.
- Moi rodzice się rozwodzą. – odpowiedziałam szybko, zbyt szybko żeby wyglądało naturalnie i ponownie schowałam twarz i ukrywałam łzy.
- Choler jasna, Destiny! Dlaczego mi nic nie powiedziałaś?! – wrzasnęła po czym momentalnie jej głos zamienił się w przerażająco troskliwy – misia… - przeciągnęła i dołączyła do cichego Justina obejmując mnie.
***
Niedawna decyzja moich rodziców była wielkim szokiem i powodem smutku. Jedynie Daniel, mój brat, zachowywał zimną krew. Mała Marie jeszcze niewiele rozumiała, więc to ja miałam najgorzej, a w połączeniu z ostatnimi wydarzeniami związanymi ze mną to już nic więcej mi nie było potrzebne.
Moja mama nadal mieszkała z nami. To ona narobiła bałaganu i będziemy mieszkać bez niej, ale do czasu rozwodu miała prawo zostać.
Kiedy wróciłam ze szkoły i przekroczyłam próg domu, od razu powitały mnie wrzaski kłócącego się małżeństwa i te same wrzaski sprawiły, że nie miałam ochoty tam zostać i oglądać czy też słuchać tego jak skaczą sobie do gardeł. Odwróciłam się na pięcie i wyszłam z domu.
Chciałam spokojnie zamknąć się w swoim świecie i tak zostać, choć na chwilę.
Jak zawsze, coś musiało się wydarzyć. Jedynie chcąc poprawić spadający pasek od torby, odwróciłam wzrok od drogi i właśnie w tym momencie ktoś musiał się na niej pojawić.
Uderzyłam w kogoś dość mocno, ale tylko ja się zachwiałam. Chcąc przeprosić podniosłam wzrok i wtedy czas się zatrzymał.
- Pete…? – wydukałam.