wtorek, 21 lutego 2012

13.

Znowu zachowałam się jak kretynka? Możliwe, ale tym razem Bieber przegiął pałę. Śledzić mnie? Bo tego jeszcze nie było. Coraz bardziej go nienawidziłam.
***
- Melanie, co teraz? – zapytał zdezorientowany nastolatek słuchając jak Destiny zbiega ze schodów. – Z nią się chyba nie da już rozmawiać, bynajmniej nie o takich sprawach. Ja naprawdę…
- Przestań gadać na moment – przerwała mu obserwując odchodząca przyjaciółkę – ona musi wiedzieć o tobie i o.. Carmen. Nie będzie łatwo bo Pete znowu gdzieś tu jest. Poza tym nie wiemy co jej wtedy powiedział, o czym rozmawiali. Cholera jasna, to wszystko jest chore! Dlaczego nie mogę normalnie porozmawiać z własną przyjaciółką?
- Może.. może trzeba to zrobić tak po prostu? Bez owijania w bawełnę?
- Żeby znowu jej coś odwaliło? Justin… jedyne czego teraz bym chciała to, to żeby jej stan psychiczny nie był taki jaki jest. Nie znam się na tym kompletnie, ale to nie jest ta sama osoba i to musi być z tym związane. To niemal niemożliwe, że jednemu człowiekowi tyle przydarza się w tak krótkim czasie. A nawet jeśli to całkiem możliwe, to czym ona sobie na to zasłużyła? To ona zawsze była ‘ Matką Teresą ‘. Najlepsi najbardziej cierpią.
***
Podeszłam do swojej ławki i zobaczywszy przy niej gapiącego się na mnie Biebera, chciałam odwrócić się i zająć szybko inną. Najlepiej byłoby gdyby mnie nawet nie zauważył, ale cóż.. niestety nie jestem przezroczysta.
- Des, zaczekaj. – poczułam jego dłoń zaciśniętą na moim nadgarstku – usiądź, proszę.
- Czego ty ode mnie chcesz, Bieber? Mało ci? – wyszarpnęłam swoją rękę i oczekiwałam jakiejś odpowiedzi.
- Obiecuję, że nic ci się nie stanie jeśli tu usiądziesz.
Burknęłam z niezadowoleniem kiedy usłyszałam dzwonek, a punktualny nauczyciel języka angielskiego, wszedł do klasy równo z nim. Rozejrzałam się dookoła i zauważyłam, że wszystkie, inne miejsca SA już zajęte.
- Panno Foutley? Jakiś problem? – zapytał kiedy zauważył, że ja i Bieber stoimy obok ławki zamiast przy niej siedzieć.
- Nie. – warknęłam i odpychając chłopaka usiadłam jak najbliżej ściany. Świetnie, oto koleś, który zawsze musi dopiąć swego. Ja to mam szczęście.
Widziałam tylko jak się na mnie gapił. Udawałam, że jestem całkowicie skupiona na słowach nauczyciela. Próbowałam kompletnie nie zwracać uwagi na Biebera, ale ten jego wzrok aż wywoływał ciarki na moim ciele. W pewnej chwili podniosłam na niego wzrok i ujrzałam delikatny uśmiech na jego twarzy skierowany do mnie.
- Co ja ci zrobiłem? – zapytał od razu po tym jak przewróciwszy oczami zaczęłam bazgrać po marginesie.
- Wtrącasz się we wszystko, powiedziałam ci już, że nie potrzebuję żebyście mnie w jakikolwiek sposób kontrolowali, czy jak wy to tam sobie nazywacie.
- Destiny, dobrze wiesz, że to nie jest tak.
- Nic, nigdy nie jest tak, jak ja myślę. – warknęłam – przyzwyczaiłam się już do tego, ale wy nie musicie mnie dodatkowo irytować. Mam rodziców od pilnowania mnie, to mi w zupełności wystarczy.
- Panno Foutley? A może pani udzieli mi odpowiedzi na zadane pytanie? – wtrącił nagle nauczyciel.
- Niestety, ale tym razem pana zawiodę gdyż ten wiersz jest tak beznadziejny, że rozumiał go tylko sam autor, a wlepili go do tej ksiązki pewnie dlatego, że padają z nim fajne słowa. – i kto umie najlepiej wyplątać się z niezręcznej sytuacji?
- Po pierwsze, określenie ‘fajne’ nie jest odpowiednie na tej lekcji, a po drugie nie poniesiesz konsekwencji za taką odpowiedź tylko ze względu na twoją sytuację rodzinną – oznajmił patrząc na mnie z żalem.
- Co wyście się wszyscy tak mnie uczepili?! – wybuchłam wstając z krzesła – czy to moja wina, że moi rodzice się rozwodzą? Macie temat do plotek? Miłej zabawy!  - jednym ruchem zgarnęłam swoje rzeczy z ławki i wyszłam z klasy trzaskając drzwiami. Słyszałam przez chwilę oburzony głos nauczyciela i szum w klasie spowodowany moim zachowaniem, a oprócz tego, w korytarzu rozległ się mój, własny szloch. Destiny płacze, no świetnie, tego mi było trzeba. Przyznaje się, bolało mnie to, że rodzice biorą ten cholerny rozwód, a jeszcze gorsze było to, że wszyscy z tego powodu stali się dla mnie życzliwi.
Skręciłam w korytarz, gdzie znajdowała się moja szafka. Próbowałam opanować płacz, ale średnio mi to wychodziło. Wrzuciłam ksiązki do szafki i odetchnęłam z ulgą spostrzegając, że to już ostatnie zajęcia tego dnia, więc spokojnie, albo i nie w moim przypadku, mogłam iść do domu.
Trzasnęłam ze złością drzwiczkami od szafki i skierowałam się do wyjścia z budynku. Od dłuższego czasu nie zdarzyło mi się płakać tak, jak podczas tej drogi. I pomyśleć, że nauczyciel wzburzył tą falę emocji. Idąc tak, powolnym krokiem, doszłam do wniosku, że był piątek, a dokładniej to, ze kolejnego dnia, rano, moja mama opuszcza nasz, rodzinny dom i prawdopodobnie już nigdy jej w nim nie zobaczę. Nie będzie mi truła, nie wydrze się na mnie, nie będzie kazała mi zawlec dupy na dół,  żeby zjeść wspólnie kolację. Nigdy tego nie lubiłam. Ba, wręcz nienawidziłam i miałam ochotę rzucić w nią czymś ciężkim kiedy tylko stanęła w drzwiach mojego pokoju. Czemu jest tak, że człowiek docenia to, co ma dopiero kiedy to traci? W sumie, gdybym ją doceniła bardziej, bo przecież nigdy nie było tak, ze w ogóle jej nie szanowałam, to byłoby teraz gorzej. Życie to jest jednak jedno, wielkie skupisko problemów i rozterek. No chyba, że tylko nastolatki widzą to w ten sposób.
Zamknęłam za sobą delikatnie drzwi domu i zdziwiona panująca tam ciszą, weszłam do środka.
- Gdzie tata? – stanęłam obok mamy, która układała rzeczy w kolejnym, kartonowym pudle.
- Na służbie. Pomożesz mi? – mówiła cichym głosem. Bez dłuższego zastanowienia zaczęłam pakować jej rzeczy jednocześnie mając nadzieję, że chociaż przez jakiś czas nie będę myśleć o tym wszystkim.
- Destiny, płakałaś? – podniósłszy głowę, zauważyłam, że mama stoi nade mną i przygląda się mojej osobie.
- Nie, tylko.. wiatr wiał mi prosto w oczy i zaczęły łzawić. – po wyrecytowaniu wymyślonego przed chwilą wytłumaczenia, odruchowo przetarłam oczy rękawem bluzy.
- Twój nauczyciel dzwonił do mnie ledwie kilka minut przed tym, jak weszłaś do domu – westchnęła po czym dodała – wszystko mi opowiedział, Destiny.
Znowu podniosłam wzrok znad pudła, do którego przed chwilą wkładałam rzeczy mamy. Patrzyłam się na nią przez chwilę w ciszy, a gdy poczułam, że moje oczy ponownie wypełniają się łzami, spuściłam głowę i wymamrotałam ciche ‘przepraszam’.
Mama zamilkła i stała przede mną wbijając we mnie swój wzrok. Wyglądało jakby właśnie uświadomiła sobie, że to wszystko dzieje się poniekąd z jej winy. Już nie chodzi o tatę, bo o nim to ona pewnie najmniej myśli, jak nie w ogóle, ale o nas. Mnie, Daniela i Marie. Zachowywała się jakby mało ją obchodziło to, ze traci trójkę swoich dzieci. Ale to w ogóle jest możliwe? Żeby matka tak myślała? Chyba znowu sobie coś ubzdurałam, przecież to nie jest możliwe, ona nie mogła mieć nas w dupie.
- Idź na górę. – wyrwała mi z ręki coś, co miałam zamiar włożyć do pudła i nakazała nie odrywając ode mnie wzroku. Patrzyła pustym, a jednocześnie ostrym spojrzeniem, które aż wrzeszczało, żebym jej posłuchała. Przez chwilę jeszcze patrzyłam w oczy mamy, a w końcu wstałam i zabierając torbę z podłogi, pobiegłam do swojego pokoju w milczeniu.
- Znowu ty. – oznajmiłam wchodząc do pomieszczenia – ostatnio dużo czasu spędzasz w moim pokoju, braciszku.
- Jakoś ostatnio źle się czuję kiedy siedzę sam w pokoju. Wolę poczekać na moją, kochaną siostrzyczkę – uśmiechnął się – ale ty chyba coś w złym humorze? Coś się znowu wydarzyło?
- Nie, nic. Jedynie nasza mama pakuje swoje rzeczy do pudeł żeby rano, razem z nimi wyjechać, Bóg wie gdzie.
- Kurcze, no. Młoda… - przeciągnął podchodząc do mnie. Położył dłonie na moich ramionach – i co ja mam z tobą zrobić? Nie mamy wyjścia, każde z nas musi się jakoś z tym pogodzić. – przyciągnął mnie lekko do siebie o objął umięśnionymi ramionami. Oparłam głowę na jego klatce piersiowej i staliśmy tak dopóki mama nie weszła do pokoju. Zerknęłam w jej stronę, a potem na brata. Albo mi się wydawało, albo Daniel obdarzył ją spojrzeniem pełnym wściekłości i żalu. Czy tylko ja nie wiedziałam co się dokładnie wydarzyło?
- Destiny, masz gościa. – powiedziała obojętnym głosem ignorując spojrzenie syna – zejdź na dół, proszę. Czeka na ciebie. – dodała po czym zniknęła za drzwiami.
Odsunęłam się od brata i wyszłam z pokoju i posłusznie do słów mamy, zeszłam na dół, gdzieś ktoś miał na mnie czekać.
- No nie żartuj. – przewróciłam teatralnie oczami krzyżując ramiona na wysokości piersi i wbiłam wzrok w Biebera, który, nie wiem jakim cudem, znalazł się w moim domu.
- Możemy porozmawiać? – kompletnie olał moje sugerujące gestykulacje.
- O czym ty chcesz ze mną rozmawiać?
- Destiny, do cholery. Chociaż raz mogłabyś potraktować mnie normalnie. Ja ci nic złego, nigdy nie zrobiłem. Chyba, że masz mi za złe to… - wiedziałam co chciał powiedzieć, więc przyłożyłam mu rękę do ust i szarpnęłam za jego kurtkę, tym samym nakazując by ruszył tyłek na górę.
- Oszalałeś?! Moja mama jest na dole! – warknęłam na niego kiedy tylko zamknęłam za nami drzwi.
- Inaczej nie wpuściłabyś mnie tutaj – odpowiedział spokojnie krążąc po pokoju.
- Kretynie! Wcale nie miałeś zamiary powiedzieć tego na głos!
- Nie. – podniósł wzrok na mnie – twoje? – podniósł i zaczął przeglądać rysunki, które leżały na biurku.
- Ta. – syknęłam siadając na łóżku.
- Nie wiedziałem, ze rysujesz. – trzymając rysunku podszedł i usiadł obok mnie.
- Niczego o mnie nie wiesz. – zawiesiłam wzrok na kartkach w jego dłoni.
- Są wspaniałe. – przytrzymywał w powietrzu każdą, kolejna kartkę z rysunkiem. I dokładnie się im przyglądał – pokażesz mi więcej? – popatrzył na mnie składając papiery.
- Różowa teczka na górnej półce. – wskazałam mu wzrokiem z westchnieniem.
Wstał i powoli podszedł nie odrywając wzroku od półki. Nie miał problemu z dosięgnięciem, jak to czasem ze mną bywało, więc szybko, razem z przedmiotem, wrócił na łóżko.
Delikatnie otworzył, aż kipiącą od kartek teczkę i znowu dokładnie przeglądał każda pracę.
- Byłem przekonany, że tańczysz.
- Bo tak jest, ale nie muszę zajmować się wyłącznie tańcem.
- Co jeszcze ukrywasz? – popatrzył na mnie z kolejnym szkicem w ręku.
- Nic. – odpowiedziałam cicho nie patrząc na niego.
- Narysujesz coś dla mnie? – zapytał takim delikatnym i niepewnym głosem, że spowodował iż podniosłam na niego swoje spojrzenie. Nie odpowiedziałam mu, wstałam i sięgnęłam kartkę, jakąś książkę, która miała mi posłużyć za podkładkę i przybory do rysowania.
- Usiądź przodem do mnie – oznajmiłam po tym jak sama, krzyżując nogi usiadłam przodem do chłopaka.
Obserwowałam dokładnie jego rysy twarzy przenosząc obraz na kartkę.
- Masz piękne oczy. – uśmiechnął się rozpraszając tym moje skupienie nad rysowaniem jego twarzy.
- Nie ruszaj się. – uciekłam od tematu.
Kiedy w końcu dałam mu kartkę, znowu popatrzył na mnie zadowolony i ciepłym głosem podziękował. Po chwili jednak odłożył rysunek na bok i spoważniał.
- Wiesz… - zaczął niepewnie – moi rodzice też są po rozwodzie. Od bardzo dawna. W zasadzie to byłem wtedy tak mały, że nie pamiętam czasów kiedy tata był w domu.
- No i co? Mam ci się z tego powodu rzucić na szyje?
- Nie, chcę ci tylko powiedzieć, że wiem jak to jest kiedy z dwóch rodziców nagle zostaje jeden. – bez słowa uciekłam wzrokiem – Będzie inaczej, ale da się przyzwyczaić, a oni, oboje będą kochać cię tak samo.
- Dzięki. – parsknęłam.
- Ja też wolałby,, żeby rodzice byli razem, ale my nie mamy w tej kwestii nic do gadania. To oni muszą zadecydować jak chcą żyć. Mają prawo do szczęścia, a jeżeli nie potrafią sobie go wzajemnie zaoferować…
- Przestań już. – przerwałam mu z zaszklonymi oczami – Ja to wszystko już wiem, dziękuję. – dodałam.
- Dobrze, już dobrze. Popatrz na mnie – nakazał wyczuwając drżenie w moim głosie – Destiny, uwierz mi, wszystko będzie dobrze. – objął mnie przysunąwszy się bliżej.
_______________________________________
Cześć!
Rak, jak obiecałam, rozdział jest w tygodniu, aczkolwiek muszę przyznać się, że planowałam na jutro dodanie go jednak dzięki Marcie ♥ jest już dziś. Także jeżeli ktoś bardzo czekał na rozdział, może jej dziękować :)
A jeżeli chodzi o kolejny to jestem w trakcie pisanie i mam nadzieję, że na weekend uda mi się go dodać :)
Jak wam się podoba? ♥