Chwycił ją mocno za ramiona i
wyniósł z kąta pomiędzy ścianami, w którym przykucnęła w nadziei, że będzie
miała choć chwilę wytchnienia by wylać zaległe łzy. Dziewczyna mocno przywarła
do ściany. Wiedziała co się zaraz wydarzy. Obdarzyła chłopaka przerażonym
spojrzeniem, ale wiedziała, że nie ma żadnego wyjścia, musi to znowu znieść.
Tyle razy jej się udało, więc i tym razem jakoś przez to przejdzie.
Spoliczkował ją na tyle mocno by
rozciąć skórę na policzku i pozostawić krople krwi wypływające z niej na swoich
palcach. Potem uderzył w brzuch. Dziewczyna zgięła się w pół krztusząc się.
Wtedy zaatakował plecy. Krzyż i nerki dziewczyny były już tak obolałe, że
odczuwała uderzenia z podwójną, a nawet potrójną siłą. Osunęła się na kolana.
Jedną ręką podparła zgarbione ciało na podłodze, a drugą nadal trzymała
posiniaczony brzuch. Nadal czuła mocne uderzenia, czuła je do chwili aż przed
oczami nie zaczęło robić jej się ciemno. Widziała coraz ciemniejsze
pomieszczenie dookoła. Wszystko zawirowało i od tamtej chwili nic już nie
czuła.
Oberwała. Znowu. Za nic.
Wcześniej nie zwracał uwagi na to, co robiła. Czy dzwoniła, czy też nie. Czy
jadła, piła, spała, czy cokolwiek. A teraz? Teraz wszystko kontrolował. Nie
pozwalał jej na korzystanie z telefonu lub jakiegokolwiek sprzętu
elektronicznego. Jadała tylko raz dziennie, kiedy zlitował się nad nią tuż
przed tym, jak starała się zasnąć, w duchu modląc się by przespać chociaż
godzinę bez czujnego przebudzania się. Rozkazywał jej, a może nawet po prostu
ją zmuszał nie dając innego wyjścia, by robiła to, co on chce. Zazwyczaj
chodziło o to, co działo się za drzwiami jej pokoju wieczorami, ale nie tylko.
Kilka razy wykorzystał ją, jako pomoc domową przy przyjmowaniu jego gościu,
którzy nigdy nie byli zbyt mili. Każdy traktował ją tak samo.
Odciął ją od świata. A dlaczego?
Bo bał się o to, co może mu zaszkodzić takie małe, bezbronne dziewczę, jak ją
nazywał. Wystarczy, ze wyszłaby, na przykład do sklepu, i przypadkiem skręciła
na policje podając konkretne informacje o tym, czym się zajmuje, a policjanci
na pewno szybko by się nimi zainteresowali, o ile już ich nie szukali. Jednak
każdy z nich szukał będzie daleko, dlatego właśnie są blisko, ale do tej pory
jednak nie zauważeni.
W życiu nie pomyślałaby, że jej
były chłopak, którego przecież jeszcze do niedawna tak bardzo kochała i nie
potrafiła o nim zapomnieć, wpakuje się w coś takiego, a co najgorsze, będzie mu
się to podobało i wcale nie zamierza z tym skończyć. Bo to nie przypadek! Sam
chciał, sam się wpakował w ten syf. Ile razy widziała czarne worki, ciągane po podłodze
przez cały hol, aż do pokoju, do którego nie miała wstępu? Ile razy przewijały
się tu nieznajome, lecz groźne twarze? Ile razy była świadkiem
nieodpowiedniego, wręcz brutalnego zachowania tych ludzi w stosunku do innych
na ulicy, w ciągu dnia? Mnóstwo. Ale nie mogła nic mówić, a co dopiero robić.
Kiedyś się odezwała. Po nocy, która nastąpiła po tym wydarzeniu, nie mówiła już
nic, jedynie potulnie ustępowała w strachu przed Pete’m, co i tak nie dawało
oczekiwanego rezultatu. Była tak poharatana, a mogła tylko ludziom opowiadać
jaka to ona jest niezdarna i spadła ze schodów, albo przewróciła się, ukrywając
prawdę o jej ranach.
Tym razem nawet nie pofatygował
się, żeby przenieść ją na łóżko i udawać, że zasnęła, jak to zawsze robił.
Dziewczyna przebudziła się w środku nocy, na podłodze, gdzie przy swoich ustach
odkryła plamę krwi, swojej krwi.
Powoli podniosła się na ramionach
starając się nie zadać sobie bólu, a przynajmniej niezbyt uderzającego. Już i
tak towarzyszył jej przy najzwyklejszych czynnościach, jaką jest oddychanie.
Kiedy stanęła na własnych nogach,
lekceważąc nieustanne chwianie się, podeszła do łóżka i usiadła ostrożnie na
jego brzegu. Odkąd to się zaczęło, traktowała każdą rzecz w tym domu, jak coś
co za moment miało stanąć w płomieniach, bądź rozpaść się na miliony kawałków
razem z nią.
Chwilami marzyła o tym, by zdobyć
się na odwagę i uciec stamtąd, kiedy nikogo nie będzie w domu. Ale wiedziała,
że on jej nie pozwoli, że ją znajdzie bo ona nie zdąży uciec zbyt daleko. Nie
zna okolicy, nie zna tu nikogo, a gdyby zapytała kogokolwiek o drogę, Pete
szybko znalazłby jej ślad, pytając o nią ludzi. Kiedy już by ją znalazł,
oberwałaby znowu. Może nawet mocniej, słysząc wykład o tym, jak bezczelnie się
zachowała. A mimo to pragnęła tego by zaryzykować. Może akurat jej się
poszczęści? Może przemknie niezauważona między budynkami, mimo że nie było tu
zbyt wielu ludzi? Może wsiądzie do taksówki i dostanie się jakimś sposobem na
dworzec, skąd odjedzie do domu? Tylko, że na to musiała mieć pieniądze, a tego
jej brakowało. Gdyby chociaż wiedziała, gdzie ich szukać… nie! Opanuj się! Krzyczał jej umysł. Przecież nie możesz tego zrobić? Jakbyś na tym wyszła? A poza tym, on
by się na pewno szybko zorientował. A wtedy ponownie musiałaby stanąć z nim
twarzą w twarz.
Spojrzała na wpół zasłonięte
okno, przez które przedzierały się pierwsze promienie wschodzącego słońca.
Uśmiechnęła się smutno, zorientowawszy się, że teraz może tylko rozkoszować się
tym widokiem z okna. Może i miała nadzieję, że ten telefon, który zdążyła
wykonać, pomoże jej. Tylko co z tego? Były na to niewielkie szanse. Oni nie
wiedzą, gdzie ona przebywa. Nie powiedziała im. Chciała zachowywać się jak
najciszej, by dłużej rozmawiać z bratem. Wiedziała, że swoim słabym głosem
będzie jej się trudno porozumieć, dlatego chciała się ukryć, co jej się nie
udało. Nawet gdyby jej szukali, to aby ją znaleźć, ona musiałaby wyjść z tego
budynku i pokazać się światu, a może wtedy ktoś by ją rozpoznał, na przykład z
ogłoszeń, które jej tata na pewno już porozwieszał w całym mieście, a może
nawet dalej. Może oni szukali jej po okolicach miasta, może reszta szczęścia,
jaka pozostała w jej losie, sprawiłaby, że akurat ktoś jej znajomy
przejeżdżałby blisko…
Nie mogła się pozbyć różnych
myśli krążących po jej głowie. To się działo już od kilku dni. Chciała uciec.
Wyrwać się stamtąd i zapomnieć. Chociaż to niemożliwe, bo kto zapomina o czymś
takim? Dziura w psychice do końca życia, a co się z tym wiąże, męczące
przewrażliwienia i obsesje. Była zmarnowana, nawet jeśliby jakoś zdołała wrócić
do domu.
Dom. Jak to słowo pięknie
brzmiało, nawet jeśli nie zdołała wypowiedzieć go na głos. Pete zawsze
powtarzał, że teraz tu jest jej dom i, czy tego chce, czy nie, tak już
pozostanie. Nie chciała w to wierzyć. Wiedziała, że musi istnieć jakieś
wyjście. Zawsze starała się myśleć pozytywnie, mimo że chwila na to nie powinna
jej w ogóle pozwolić. Ale czymże by się stała, gdyby nie było w niej ani krzty
optymizmu? Gdyby przestała szukać, a całkowicie poddałaby się władzy osiemnastolatka?
Zapomniałaby o Bożym świecie. Straciłaby kontrolę nad sobą, a robiłaby tylko
to, co jej każe. Jak posłuszny pies, przywiązany do właściciela. Tylko, ze ona
nie była już do niego przywiązana, robiła to ze strachu. Nigdy nie groził, że
jej bliskim coś się stanie, a ona jednak sobie to ubzdurała i nigdy nie
wyrzuciła ze świadomości.
- Czy ty nie miałaś być już na
dole 2 minuty temu, kochanie? – słodkim, lecz przerażającym głosem przerwał jej
rozmyślania chłopak, który wtargnął do pokoju. Nawet tego nie zauważyła
pogrążona we własnym świecie. – Widzę cię na dole za 5 minut. – warknął mierząc
ją pustym spojrzeniem – i zmień te zakrwawione ciuchy, wyglądasz jak ci
bezdomni z dworca. – dopowiedział bezuczuciowo i wyszedł trzaskając drzwiami
tak, że Destiny zadrżała.
Kiedy się poruszyła poczuła ból w
klatce piersiowej. Mimo to pokonała tych kilka kroków by podejść do komody, w
której trzymała swoje ubrania, po czym przejść do łazienki i szybko odświeżyć
swój wygląd. Nie mogła się spóźnić, ani sekundy. Wiedziała, że nawet jeśli
zejdzie na czas, Pete będzie stał tuż pod schodami i zniecierpliwionym ruchem
palca stukał w tarcze zegarka, który zawsze miał na lewym nadgarstku, a jego
wyraz twarzy wcale nie będzie taki miły i żartobliwie udający złość, ta złość
będzie prawdziwa, przerażająco prawdziwa.
***
JUSTIN
Wyjechałem poza miasto dopiero w
środku nocy. Zdziwiony tym, że moje powieki nadal nie stają się ciężkie, a
nawet pozwalają moim oczom czujnie badać okolicę, jechałem dalej. Powoli, nie
zatrzymując się. Rozglądałem się uważnie doszukując się najmniejszego ruchu
między drzewami, najmniejszej postaci widzianej z daleka. Nie było ich jednak
wiele nad ranem. Myśli chodzące mi po głowie jednak nie pozwalały wracać bez
niej. Jakbym wtedy zranił tych ludzi najpierw dając im nadzieje i wracając z
pustymi rękami? Dlatego właśnie zjechałem na najbliższą, znalezioną po ciężki
próbach, stację benzynową i postanowiłem poczekać tam do rana, kiedy ulice choć
trochę zaczną się zapełniać.
Zatrzymałem samochód na parkingu
i, jakby mi to już w nawyk weszło, rozejrzałem się dookoła. Stało tam kilka
samochodów ciężarowych oraz dwa osobowe. Był tam mały sklepik, oraz
restauracja, do której się udałem kiedy poczułem lekki chłód w samochodzie.
Poza tym pomyślałem, że dobra, duża kawa mi nie zaszkodzi, a wyjdzie na dobre.
Oprócz tego zainwestowałem w kilka napojów energetycznych. Minęła godzina, a na
ulicach nadal było pusto. Usiadłem przy stoliku znajdującym się tuz obok
jednego z wielkich okien, jakie pokrywały całą ścianę. Dzięki temu widziałem,
czy mój samochód nadal stoi na miejscu i czy nikt nie pojawia się w okolicy. Dopijałem
właśnie drugą kawę, kiedy na stacji zatrzymał się czarny samochód. Wysiadł z
niego mężczyzna. Postawny, ubrany głównie w czerń, czym zwrócił moją uwagę.
Przyjrzałem się samochodowi i od razu rozpoznałem markę, o której wspominała
Melanie. Na dworze było znacznie widniej, więc równie łatwo było rozpoznać, że
to czarny kolor, a nie jakaś niedoszła zieleń, bądź ciemny granat. Wszystkie te
kolory z daleka zamieniają się w czarne.
Zareagowałem impulsywnie wstając
od stolika. Zostawiłem tylko na stoliku pierwszy, lepszy banknot, który
wyciągnąłem z kieszeni i zebrawszy puszki z napojami, wybiegłem z
pomieszczenia.
Siedziałem w samochodzie gapiąc
się w lusterko, z którego widziałem samochód i to, co się dzieje wokół niego.
Mężczyźni ewidentnie dokonywali tam jakiejś wymiany. A, zapomniałem dodać, że w
międzyczasie pojawił się kolejny, równie czarny, ale tym razem był to
definitywnie Range Rover.
Nie wyglądali na sympatycznych
ludzi, wręcz przeciwnie. Jakoś nie miałem wielkiej ochoty mieszać się w ich
sprawy, bo poniekąd miałem zamiar. Jeżeli przyszłoby mi z nimi rozmawiać to
chyba udałbym, że przypadkiem jechałem akurat za nimi. Ale nie. Przecież tak
nie mogę. Jestem tu w jakimś celu, więc pozostawało mi jedynie przyglądanie się
i prośby by to okazał się odpowiedni samochód i aby to mnie gdzieś
doprowadziło.
Wtedy zadzwonił telefon i to
zmusiło mnie do przerwania prowadzonej obserwacji w lusterku samochodowym. Ustawiłem
szybko na tryb głośnomówiący i znowu zwróciłem wzrok do lusterka, kompletnie
zapominając o tym, żeby sprawdzić kto, normalny, dzwoni tak wcześnie.
- Co jest? – mruknąłem wręcz
niechętnie.
- Znalazłeś coś? Dlaczego nie
wracasz? – po drugiej stronie usłyszałem nieco przejęty głos Daniela, w którym
wyraźnie było słychać mocne osłabienie.
- Nie wiem…- przyznałem.
- Jak to? Co to oznacza?
- Zatrzymałem się na stacji, jest
tu ten samochód, ale przecież nie mogę być pewien, że to ten sam. Pewnie nie
jeden jest w tym kraju.
- Sprawdź to! – zareagował szybko.
- Taki mam zamiar. – w tym
momencie musiałem uruchomić silnik i ruszyć za samochodem, który chwilę
przedtem opuścił stację.
- To zostaję na linii. –
stwierdził takim głosem, że nawet nie miałem ochoty dyskutować.
- Jak wolisz, ale nie wiem, czy
nie powinieneś się trochę przespać.
- Oszalałeś? Nie mogę zasnąć,
mimo że mamy prawie szóstą rano. A teraz to już w ogóle nie zasnę, wiedząc, że
zaraz możesz ją znaleźć.
- Mhm. – uważnie śledziłem
wzrokiem samochód jednocześnie starając się nie zwrócić na siebie uwagi. –
Wiesz co, to są jacyś mało sympatyczni ludzie. – stwierdziłem, że kiedy z nim
rozmawiam, nie jestem taki śpiący, więc postanowiłem ciągnąc rozmowę.
- A co oni robili na tej stacji? Poza
tym, nie trudno się chyba domyślić, że nie są normalnie bo kto normalny porywa
młodsze siostry w biały dzień?
- Nie wiem co oni tam robili. Wymieniali
coś, chyba. Chociaż to raczej nie mogło być coś grubszego bo przecież na stacji
są kamery.
- No dobra, ale takich nie
rozgryziesz. Gdzie ty w ogóle jesteś?
- Na przedmieściu. Powoli budzi
się tu wszystko do życia, a głównie to starsze panie jadące gdzieś na rowerach,
w kierunku miasta. Oni jadą w przeciwną stronę, więc oddalam się od miasta
coraz bardziej. Nie zdziwiłbym się jakby urwało mi tu zasięg.
- Zamknij się. Żadnego zasięgu ci
nie urwie. Ale jadą główną drogą, nie zjeżdżają nigdzie?
- No nie. Pewnie dlatego do tej
pory nie zwrócili większej uwagi na to, że ktoś za nimi jedzie. Nie wiem jak
ty, ale ja po tym, co robię, będę miał obsesje do końca życia.
- Nie żartuj. Nie czas na to.
- To nie był żaden żart. Wiesz.. obawiam
się, że to nie ten samochód.
- Nie przestawaj za nimi jechać,
słyszysz?! Skoro mówisz, że nie zachowywali się normalnie to nie może to być
całkiem dla nas zbędne. No i musimy wykorzystać wszystko, na co natrafimy, bo
rozumiem, że nic oprócz tego nie masz?
- No nie. – odparłem.
- No nie. – odparłem.
- Więc jedź i nie marudź. Zaprzestań
tylko jeśli zobaczysz na ulicy moją siostrę, TYLKO WTEDY.
- Rozumiem, głupi nie jestem. Taki
właśnie miałem zamiar. – przewróciłem oczami.
- To mów gdzie jadą.
- Kiedy ja nawet nie wiem w
jakiej wsi jestem. Cały czas jesteśmy na głównej drodze.
- Skąd w ogóle wiesz, że jest
główna?
- Bo wszystkie inne nie są wylane
asfaltem. – miałem ochotę się zaśmiać.
Daniel mruknął przeciągle i umilknął
na moment. Słońce zaczęło mnie razić, więc o śnie nie było mowy. Nawet bez tego
bo jak niby miałbym zasnąć przy kierownicy? Porażka gwarantowana, jeszcze
pewnie miałbym przechlapane za stłuczenie im samochodu, a pies wie co oni wożą
w bagażniku.
Nagle ich samochód się zatrzymał,
a ja dowiedziałem się o tym w ostatniej chwili. Cóż, chyba jechałem trochę za
blisko. Wcisnąłem hamulec i z piskiem opon, samochód zatrzymał się kilka sentymentów
od tyłu czarnego citroena. Prawa fizyki pchnęły mnie lekko do przodu, a kiedy
wróciłem na swoje miejsce, spostrzegłem, że ktoś pojawił się na poboczu i
najwyraźniej czekał na ten samochód.
- Justin? Bieber! Co jest, kurde?
– z telefonu dobiegał sfrustrowany głos Daniela, który musiał usłyszeć pisk
opon mojego samochodu. Chciałem mu odpowiedzieć, naprawdę chciałem, ale mnie
zatkało. Siedziałem wbity w fotel dopóki się nie upewniłem, co się dzieje. Na poboczu
stał Pete. Po przyjrzeniu się, byłem pewien. Pozostawiając pozory, wyminąłem
zatrzymany samochód i zjechałem w najbliższą, boczną drogę. Miałem nadzieję, że
pozostałem nierozpoznany i niezauważony. Znowu dobiegł do mnie głos Daniela. Tym
razem odpowiedziałem.
- To Marshaw. – mówiłem cicho.
- Co?!
- Oni… - zaciąłem się. Widziałem jak
wynoszą z samochodu ogromne, czarne worki, które wyglądały dokładnie tak, jak
te z filmów kryminalnych, w których co rusz rozwiązywali zagadki seryjnych
zabójstw. A te foliowe pokrycia, wcale nie wyglądały na puste lub wypełnione
śmieciami.
_______________________________________
CZEŚĆ WSZYSTKIM!
Powiem wam,że jestem nawet zadowolona z tego rozdziału bo powstał w ciągu zaledwie jednego wieczora, a nawet się udał. Jestem wdzięcz,a Stephenowi King za inspiracje, którą mi dał do napisania tego oto rozdziału :) Oby tak dalej! Dawno nie napisałam rozdziału w jeden dzień.
Dziękuję każdemu, kto potwierdził nick jednak zrobiło to zaledwie kilka osób. No cóż, nieważne. Jeżeli aż taki problem jest z komentowaniem, to już niech będzie, jak jest :) A jeżeli wysyłam na darmo, no to... cóż.. bywa. Pogodziłam się z tym, że dawni czytelnicy odeszli w dal ^^ Ale tu nie miejsce na takie rozterki. Jak wam się podoba? :)
xoxo,~ms.M